Ewelina Brodzińska

Zachować równowagę – Ewelina Brodzińska – prezes spółdzielni socjalnej Empatia we Włocławku.

Jak po roku istnienia spółdzielni ocenia Pani jej funkcjonowanie? Czy wszystko w tym czasie zadziałało zgodnie z oczekiwaniami?

– Rok to naprawdę niedługo. Jednak przez ten czas w naszej spółdzielni wydarzyło się dużo, szczególnie w drugim półroczu działalności. Myślę, że nasza praca jest coraz bardziej zauważalna we Włocławku i okolicy. Spółdzielnia została założona przez miasto i gminę Włocławek. Udało nam się stworzyć bazę wspaniałych ludzi. Obecnie to 53 osoby, część jest zatrudniona na umowę o pracę, inni na umowę zlecenie. Co zrobiliśmy? Otworzyliśmy wypożyczalnię sprzętu rehabilitacyjnego. Świadczymy usługi opiekuńcze, wytchnieniowe, asystenta, sprzątania, dbamy o zieleń. Jesteśmy w przededniu uruchomienia usług utrzymania nagrobków. Sukcesem jest otrzymanie Znaku Jakości Ekonomii Społecznej oraz Certyfikatu “Zakup Prospołeczny”. Rozwijaliśmy się więc dość prężnie przez ten rok. Funkcjonujemy w użyczonym przez miasto budynku, po byłej restauracji. Duża powierzchnia lokalowa daje nam większą elastyczność. Mamy część biurową i konferencyjną, ale też związaną z działalnością opiekuńczą. W marcu natomiast powstał punkt pomocy Ukraińcom. Na początku była to pomoc rzeczowa, z biegiem czasu pojawiła się też konieczność udzielania porad natury prawno-obywatelskiej.

Praca na rzecz innych nie jest dla Pani czymś nowym.

– Od dziewięciu lat działam we Włocławku na rzecz lokalnej społeczności. Przez wiele lat współzarządzałam klubem sportowym Lider, byłam też prezesem Lokalnej Grupy Działania Miasta Włocławek, a w 2019 roku prowadziłam Kawiarnię Obywatelską. Byłam też współorganizatorem i pomysłodawcą Turniejów Charytatywnych dla dzieci niepełnosprawnych. Gdy została mi złożona propozycja zostania prezesem spółdzielni socjalnej, podjęłam to wyzwanie. A ja uwielbiam wyzwania i pracę z ludźmi. Lubię być potrzebna. Nie przewidywałam jednak, że to będzie aż tak duże wyzwanie.

To co panią zaskoczyło najbardziej?

– Z założenia spółdzielnia ma dawać zatrudnienie osobom zagrożonym wykluczeniem społecznym. Nie jest problemem dać komuś pracę i określić jej zakres. Na tym się nie kończy. Wiele z tych osób potrzebuje odpowiedniego wsparcia, ponieważ brakuje im kompetencji i zachowań społecznych, np. brak nawyku chodzenia do pracy. Często przeszkodą są też ich uzależnienia czy problemy rodzinne. To jest dla mnie największym wyzwaniem. Przejmuję się ich losem, przeżywam ich problemy razem z nimi i staram się im pomóc, ale tylko wtedy gdy o to proszą, nigdy się nie narzucam. To wyzwanie w żaden sposób mnie nie deprymuje i nie zniechęca. Chce mi się bardziej i mam nadzieję, że ten zapał nie wygaśnie. Na ten rok miałam zaplanowany dłuższy urlop, nie spodziewałam się jednak, że intensywność pracy nie pozwoli mi wyjechać. No cóż, ja po prostu lubię dopilnować wiele rzeczy sama i muszę mieć pewność, że coś jest dobrze zrobione. Nie potrafię obarczać kogoś odpowiedzialnością za niedokończone sprawy. Więc urlop został przesunięty.

Ale udaje się Pani wygospodarować czas wolny?

– Mam rodzinę, męża i dwójkę dzieci, więc choć ten czas wolny w dużej mierze oscyluje wokół spółdzielni, to udaje mi się spędzać czas z nimi i z przyjaciółmi. Ciężko rzeczywiście wyrwać się na dłużej. Ale nie rozpaczam z tego powodu, bo jak patrzę na efekty pracy, to jest łatwiej. W soboty i w niedzielę staram się mieć chwilę tylko dla siebie. Za sukces uważam zespół, który zbudowaliśmy. To są moi pracownicy, ale z całą pewnością mogę o nich powiedzieć koleżanki i koledzy. Miło mi bardzo, gdy czas do domu, a oni pytają czy mogą jeszcze zostać, bo ja zostaję. Wiem, że nie przychodzą do pracy tylko po to, by zrobić co swoje i uciec do domu. Czują, że są ważni i potrzebni, że to jest ich misja. Angażują się w swoją pracę i to jest motywujące do dalszego działania. Atmosfera w pracy jest ważna, a my taką stworzyliśmy. Nasza mała “empatyczna” rodzina.

Ale przecież zdarzają się też trudne sytuacje, gdy przychodzą ludzie ze swoimi problemami, często smutnymi sprawami. Jak sobie Pani wówczas radzi?

– Miałam rzeczywiście taki moment, szczególnie, gdy rozmawiałam z Ukraińcami. Popłakałam się i myślałam, że dalej nie dam rady. To było naprawdę za dużo. Staram się zachować równowagę psychiczną, czytać książki, chodzić na spacery. Uwielbiam nordic walking. Spędzam  z rodziną jak najwięcej czasu się da. Nie jest to proste, bo mąż także udziela się w spółdzielni, jest jednym z naszych wolontariuszy. Próbujemy wspólnie opanować złe emocje wynikające z trudnych sytuacji  i szukać dobrych wyjść. Staram się pomóc każdemu, ale tak jak mówiłam wcześniej, stawiam jeden warunek – nic na siłę. Wspierają mnie też moje koleżanki, które prowadzą przedsiębiorstwa społeczne, to również pomaga. Mam także ogromne wsparcie w swoim samorządzie. Pan prezydent Wojtkowski i pani prezydent Kopaczewska, dyr. wydziału zdrowia, dyr. MOPR – wszystkie te osoby bardzo wspierają działania i rozwój spółdzielni.

Jakie macie plany?

– Chcielibyśmy jak najdłużej utrzymać się na rynku. Nie ukrywam, że nie wyobrażam sobie, że miałoby się to zakończyć. Jesteśmy w takim rozbiegu, że chyba nas nic i nikt nie zatrzyma. Chcemy rozszerzyć usługi opiekuńcze i uruchomić oddział Empatii na terenie gminy Włocławek. W przyszłym roku planujemy kupić auto i realizować dowozy naszych podopiecznych oraz zająć się usługami kurierskimi. Stawiamy na rozwój i jakość.

A Pani prywatne marzenie?

– Nie wiem czy to nie zabrzmi zbyt górnolotnie, ale chciałabym, żeby ludzie mniej oceniali się powierzchownie, byli dla siebie bardziej przyjaźni, nie patrzyli wilkiem na drugą osobę. Warto zadbać o trochę więcej empatii w codziennym życiu.

Rozmawiała: Ewa Lewandowska

wszystkie kobiety ekonomii społecznej