Ewa Kwiesielewicz-Szyszka

Ewa Kwiesielewicz – Szyszka – koordynatorka merytoryczna OWES TŁOK, doradczyni biznesowa, prezeska Stowarzyszenia „Tłok”

„Widzisz mnie dalej niż ja sam siebie”

Czy pamięta Pani pierwsze spotkanie z ekonomią społeczną?

– Jako organizacja pozarządowa prowadzimy od 17 lat rozmaite działania w społecznościach lokalnych. W 2006 roku otrzymaliśmy zaproszenie do udziału w  projekcie „W poszukiwaniu modelu ekonomii społecznej”, finansowanego z EQUAL. Razem  m.in. z Kubą Wygnańskim próbowaliśmy znaleźć definicję czym jest ekonomia społeczna. Lata mijają, wyjaśnienia wciąż są różne. Cieszę się więc, że wejdzie w życie ustawa i za chwilę będziemy mieć jedną obowiązującą definicję.

Ale skąd wzięła się w Pani życiu taka aktywność społeczna?

– To  zasługa mojej mamy, która cale życie pomagała innym i uczyła tego nas. Można więc powiedzieć, że wyssaliśmy to z mlekiem matki. Pamiętam swoje pierwsze przygody z osobistą przedsiębiorczością. W czwartej klasie szkoły podstawowej wraz z moją przyjaciółką postanowiłyśmy prowadzić handel obwoźny. To były czasy, kiedy trudno było coś dostać. Nam się udało znaleźć kontakt do hurtowni i przed świętami nakupowałyśmy słodyczy i ozdób, po czym rozprowadzałyśmy to wśród naszych bliskich, sąsiadów, znajomych. Te pierwsze zarobione pieniądze wydałyśmy mało roztropnie na bieżące dziecięce przyjemności. Potem przez kilka lat prowadziłyśmy sklepik szkolny. W ogólniaku pomagałam też znajomym w pracy w sklepie. Prowadziłam kilka lat jednoosobową działalność gospodarczą. Gen przedsiębiorczości odziedziczyłam po dziadkach, którzy zajmowali się lokalnym biznesem. Ponieważ lubię kontakt z ludźmi i współpraca ma dla mnie ogromne znaczenie, zrezygnowałam z mojej firmy i zaczęłam rozwijać działalność gospodarczą w stowarzyszeniu „Tłok”. Za zarobione pieniądze m.in. udało nam się wyremontować siedzibę stowarzyszenia, którą zakupiliśmy częściowo z dotacji NIW, a częściowo z środków wypracowanych w działalności gospodarczej. Ekonomia społeczna jest więc dla mnie idealnym połączeniem robienia rzeczy, które są ważne i potrzebne społecznie, z możliwością reinwestowania zarobionych środków na rozwój celów statutowych, a przede wszystkim ludzi.

Czy obserwując rozwój ekonomii społecznej, tworzenie przedsiębiorstw społecznych, spółdzielni socjalnych, w czym ma Pani ogromny udział, pojawiają się  czasem wątpliwości czy to ma sens? Przecież bywa różnie i nie zawsze wszystko się udaje.

– W każdej działalności jest tak, że mamy i sukcesy i trudne momenty, które skłaniają nas do refleksji, bo ja tak na nie patrzę. Każda nieudana sytuacja jest też lekcją i nauką. Oceniam to z perspektywy ludzi, którzy     w tym uczestniczyli. Przez pewien czas byli pod parasolem wsparcia. Utrzymali tę działalność przez minimum rok. Nabyli pewne umiejętności. Zarabiali na swoje utrzymanie. Uważam, że to była cenna i wartościowa lekcja dla tych osób. I wtedy pojawia się refleksja. Co było czynnikiem sukcesu? Czego zabrakło, co można by zrobić jeszcze?  Zastanawiamy się więc jak pomóc. Pojawiają się i wątpliwości, gdy ktoś chce pod pozorem ekonomii społecznej robić własne interesy. Założyć biznes, wziąć pieniądze, bez realnej realizacji komponentu społecznego.

Z czego jest Pani dumna?

– Na pewno z wielu przedsiębiorstw, które udało nam się założyć i które sobie dobrze radzą. Pamiętam każdy z tych podmiotów i każdą osobę, która przyszła do nas. Mimo różnych poglądów na ekonomię społeczną i wizji rozwoju, mamy dobre relacje. Jestem dumna z tych relacji. Jeden z moich klientów powiedział kiedyś do mnie – Ty mnie widzisz dalej niż ja sam siebie. Takie słowa dają ogromną radość w pracy z klientem. Mogę podpowiadać koncepcje, których on jeszcze nie widzi, ale za kilka miesięcy czy lat to realizuje i przypomina mi, że to ja mu powiedziałam. Jestem dumna, że towarzyszę w ważnej osobistej i instytucjonalnej zmianie.

Czego brakuje ekonomii społecznej dziś?

– Patrząc globalnie to brakowało ram prawnych. Ustawa nie ma do końca kształtu jaki sobie wymarzyliśmy. To kompromisem. Jednak dobrze, że jest. Patrząc z poziomu zabezpieczającego – finanse. Jesteśmy u progu nowej perspektywy finansowej, pojawia się pytanie, kiedy będą dostępne fundusze, znowu  więc brak ciągłości, stabilizacji.

Moim marzeniem jest upowszechnienie ekonomii społecznej z poziomu użytkownika. Brakuje mi półek w sklepie z produktami ekonomii społecznej. Nie jest ich dużo, ale byłabym szczęśliwa, gdyby można było je kupić w jakimś markecie w mieście. Brakuje mi centralnego systemu promocji, kanałów dystrybucji. Mogłyby być na przykład na stacjach Orlenu. Albo choć w naszym województwie półki z tymi produktami  w uzdrowiskach czy na lotnisku. Wspieralibyśmy ekonomię społeczną robiąc zakupy. Istnieje oczywiście taka możliwość w internecie, ale wiele osób tam nie dociera.

I jeszcze powinien być większy kooperacyjny system współpracy między podmiotami. Próbujemy ich zachęcać do odwiedzania się, podejmowania wspólnych inicjatyw, do kupowania od siebie usług.  Rzeczywiście zaczynają już to robić i odbudowują relacje, które w pandemii trochę zanikły.

Co Pani robi, gdy nie zajmuje się aktywnością społeczną? Przejdźmy na poziom życiowy.

– Mój poziom życiowy wypełniony jest przez moją rodzinę, syna i męża. Bardzo lubimy spędzać czas razem grając w gry, podróżując, rozmawiając, itp. Lubię też się uczyć. Kończę kolejne, piąte już studia podyplomowe. Wówczas czuję, że się rozwijam. Dzięki zdobytej wiedzy moja służba na rzecz innych, bo ja to tak traktuje, może mieć lepszą jakość. Moją osobistą misją jest towarzyszyć ludziom w rozwoju.

Rozmawiała: Ewa Lewandowska

wszystkie kobiety ekonomii społecznej