Karolina Cyran- Juraszek – trenerka i konsultantka NGO
Myśleć przedsiębiorczo dla celów społecznych
Czy Pani zdaniem jesteśmy społeczeństwem obywatelskim?
– Wydaje mi się, że tak. Pokazaliśmy to manifestując w obronie praw obywatelskich. Lekcją była dla nas pandemia, a teraz w czasie wojny w Ukrainie udowodniliśmy, że jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. Wczoraj słyszałam Ukrainkę, która nazwała Polskę „wielką organizacją pozarządową”. Dzięki wojnie odnowiliśmy emocje jakie towarzyszyły Solidarności80. I to cieszy.
Jaką drogę pokonaliśmy? Czy daleko nam, aby być nazwijmy to modelowym społeczeństwem obywatelskim?
– Demokracja nie jest dana raz na zawsze. Trzeba o nią permanentnie dbać. Demokracja to także proces. Trzeba uczyć postaw, empatii, wrażliwości młode, ale i starsze pokolenie. Wyzwania, które przed nami stają, są coraz poważniejsze. I musimy mieć tego świadomość. Teraz wyzwaniem jest na przykład konieczność rozwoju usług społecznych zwłaszcza dla osób wymagających wsparcia w codzienności. Wyniki demografii mogą przerazić. Społeczeństwo się starzeje i ktoś będzie musiał im pomóc dostarczając cały szereg usług, a już wiemy, że umieszczenie w placówkach starszych ludzi nie jest rozwiązaniem. Nie sprostamy tym wyzwaniom bez organizacji pozarządowych, podmiotów ekonomii społecznej, wolontariatu, pomocy sąsiedzkiej, bez budowania wspólnot lokalnych. Dziś ta opieka spoczywa na rodzinie, ale ona, pozostawiona sama sobie, bardzo często nie jest w stanie temu sprostać przy tej skali potrzeb.
Ale czy organizacje pozarządowe sprostają temu wyzwaniu, de facto wyręczając system, który w tej dziedzinie nie funkcjonuje najlepiej?
– Tu nie chodzi o wyręczanie albo o to, że sektor zrobi to taniej. Chodzi o to, aby organizacje były partnerem instytucjonalnym. Nie mam wątpliwości, że NGO’s znają się na tych usługach. Mają je w swoim DNA. Może właśnie usługi społeczne staną się okazją do dojrzałej partnerskiej współpracy. Ani samorządy ani NGO same tego nie udźwigną. Cała sztuka polega na tym, żebyśmy się po prostu spotkali i mieli świadomość swoich kompetencji i tego, co umiemy robić, i tego na czym się nie znamy. Musimy stworzyć dla siebie warunki, aby działać wspólnie i wtedy będziemy bardziej efektywni. Inaczej tsunami nas zaleje!
Czy jest wola takiego spotkania po obu stronach?
– Coraz częściej uczestniczę w takich procesach, zwłaszcza na poziomie publiczno-społecznym. Samorządy i organizacje uświadamiają sobie, że nie ma innego wyjścia. Wracając jeszcze do pandemii i wojny, tych dwóch determinujących teraźniejszość i przyszłość wydarzeń, bo już nic nie będzie takie, jak przed nimi, do samorządowców dotarło, że bez organizacji pozarządowych państwo, by sobie nie poradziło. To widać głównie w mniejszych miejscowościach. Niby są w nich mniejsze zasoby, ale nie jest się anonimowym. Tam nie można pozwolić sobie na byle jakość usług, bo ludzie spotykają się w jednym sklepie czy przedszkolu. Takim impulsem może stać się ustawa o centrach usług społecznych, która weszła w życie 1 stycznia2020 roku.
Co Panią najbardziej drażni w podejściu do ekonomii społecznej?
– Niestety silosowe myślenie. Tu się myśli o NGO, tu o ekonomii społecznej, tam o innowacjach. Nie widzą siebie wzajemnie. Funkcjonuje na przykład Departament Ekonomii Społecznej w Ministerstwie Rodziny, osobno działa Narodowy Instytut Wolności zajmujący się ustawą o pożytku publicznym. Organizacje działające w tych dwóch sferach są trochę jak ta żaba. Nie widzą się instytucje, nie widzą się programy, nie widzą się rozwiązania prawne i instrumenty finansowe. Nie ma wspólnej polityki publicznej w tym zakresie. Denerwuje mnie, że w nowej ustawie, ekonomia społeczna została zbyt wąsko zdefiniowana. Popełniono parę błędów, nie dogadano wielu spraw, nie uwzględniono bardzo wielu uwag wniesionych w konsultacjach społecznych przez sektor. Uważam, że ekonomia społeczna to przedsiębiorczość społeczna, najczęściej widać to w kobietach – przedsiębiorczyniach, ale też w przedstawicielkach samorządów lokalnych i regionalnych, które dostrzegają potencjał wynikający ze współpracy. Myśleniem przedsiębiorczym jest świadome używanie pieniądza nie dla zysku, a dla realizacji celów społecznych.
Mam wrażenie, że zostaliśmy znowu wepchnięci w kąt wykluczenia społecznego, a nie dawania ludziom nowych kompetencji, wpływu, sprawstwa, godnych miejsc pracy na umowę o pracę, w dobrych warunkach i zrozumieniem ze strony odpowiedzialnego pracodawcy. Wydaje mi się, że błąkamy się, parametryzujemy, dodefniowujemy, dokładamy przepisy i wytyczne, natomiast zapomnieliśmy rozmawiać o tym, do czego służy ekonomia społeczna.
Czy ona wypełnia całe Pani życie zawodowe i prywatne?
– Na pewno życie zawodowe i to w całej palecie barw. Pracuję z NGO i z przedsiębiorstwami społecznymi, z JST i CUS, i w usługach społecznych. Mam to szczęście, że współpracuję z ludźmi, którzy mają trochę świra na punkcie pracy, którym o coś chodzi, chcą mieć wpływ na poprawę jakości życia. To komfort, choć wcale nie jest proste. Nie pracuję z ludźmi letnimi, którym wszystko jedno. Przez te lata mam satysfakcję, że towarzyszę im w rozwoju, widzę jak rosną im skrzydła, otwierają kolejne lokale, filie, zatrudniają coraz więcej ludzi, realizują coraz ciekawsze przedsięwzięcia. Cieszy, kiedy mi ufają. Nie ukrywam, że też czasami mam nosa do tego, czym powinni się zająć, gdzie są ich kluczowe kompetencje.
A prywatnie?
– Niestety ograniczyłam się do minimum. Mam dwie córki i trzy psy. Chodzę z nimi na spacery. Czytam książki. Nie mam czasu na jakąś pasję. Czasami mi brakuje takiej totalnej odskoczni, na przykład uczenia się gry na perkusji. Staram się wolne chwile spędzać z moimi studiującymi córkami. Zresztą one też są mocno zaangażowane w różne społeczne działania, jedna jest harcerką. druga wspiera organizacje zajmujące się psami – asystentami. Obserwując ich postawę – naprawdę jestem z nich dumna. Wspólny czas jest więc towarem deficytowym, więc staramy się z tego korzystać.
Przedsiębiorczość społeczna ma postać kobiety?
– Kiedyś napisałam tekst na ten temat. To było kilka lat temu, ale cały czas jestem przekonana, że tak. Najczęściej pracuję z kobietami. Czy to są przedsiębiorczynie, czy liderki organizacji pozarządowych, czy otwarci samorządowcy. Liderkami zmian są kobiety. Jeśli się czymś zajmują to, jest to zawsze ogarnięte, z planem, w jakiejś strukturze. Rzadko są to wizjonerki, które opowiadają „okrąglasy”. Jeżeli mają wizję, to jest ona bardzo zoperacjonalizowana, wiedzą o co im chodzi. Bardzo często motywacją, która je napędza jest „wkurw” na to, że jest niesprawiedliwość, że jej koleżanka nie ma roboty, że nie wie jak poradzić sobie ze starzejącymi się rodzicami. Tę wewnętrzną niezgodę przekładają na potencjał. Od razu jest pomysł, jakaś propozycja. No i są cholernie pracowite. Na szkoleniach ostatniej edycji Akademii Zarządzania Finansami dla NGO miałam same kobiety. One prowadzą domy, zajmują się rodziną, działają w organizacji, pracują zawodowo.
Przyszłość ekonomii społecznej należy więc do kobiet?
– Nawet nie przyszłość. Trzeba to, co chce się zrobić zoperacjonalizować, a specjalistkami od tego są kobiety. Są po prostu przedsiębiorcze. W ekonomii społecznej one po prostu wiedzą, że o coś im chodzi, że jest do załatwienia sprawa, że mogą ten problem rozwiązać i szukają współpracy. Przedsiębiorczość społeczna na pewno należy do kobiet.
Rozmawiała Ewa Lewandowska
Najnowsze treści
Newsletter
Zapisz się do naszego newslettera, aby na bieżąco otrzymywać najważniejsze informacje