Monika Urbańska – prezeska Fundacji „Taki dom”
Kryzysy nas wzmacniają
Dlaczego powstał Taki dom?
– Historia zaczęła się od nieletniej dziewczyny w ciąży. Zauważyłam, że w systemie brakuje rozwiązań w pracy z rodziną. Pracuję w pomocy społecznej, a moja współzałożycielka jako kurator sądowy. Zdałyśmy sobie sprawę, że dopiero jako fundacja możemy pomagać w takich sytuacjach. Założyłyśmy ją w lipcu 2021 roku. Chodzi nam przede wszystkim o profilaktykę. Praca z rodzina powinna zaczynać się dużo, dużo wcześniej. Zajmujemy się więc wsparciem rodzin, ale też szerzeniem świadomego macierzyństwa. Swoje działania kierujemy również do seniorów.
Czy myślicie o rozpoczęciu odpłatnej działalności w ramach Waszej organizacji?
– Na fundacji chciałabym skupić całą siłę i energię. I faktycznie zakładamy takie działanie, ale trzeba by temu poświęcić jeszcze więcej czasu. Myślę o stworzeniu szkoły dla rodziców – dla tych przyszłych, którzy chcieliby się nauczyć świadomego rodzicielstwa i tych, którzy szukają rozwiązania problemów. Z moich obserwacji wynika, że są rodzice szukający wiedzy i tacy, którzy są zmuszeni obligatoryjnie do zwiększania swoich kompetencji.
Z jakimi dzisiaj problemami borykają się rodzice, skoro muszą wrócić do szkoły?
– Przede wszystkim warto czasem przypomnieć rodzicom, że dziecko wymaga akceptacji, uwagi i czasu. Chciałabym dać im możliwość poznania i wdrożenia narzędzi do pracy z dziećmi zdobytymi w szkole dla rodziców. Takiego wsparcia brakuje wielu rodzinom. A pewne zachowania są przenoszone z pokolenia na pokolenie bez drogowskazu do zmiany, łatwo jest się zgubić. Bez zmiany perspektywy nie ma zmiany działania – szkoła ma być taką opcją zmiany.
Czy funkcjonują już tego typu placówki?
– Na zasadach projektowych w niektórych miastach takie placówki powstawały. Dla mnie bliski jest model wychowania norweskiego, który opiera się na tzw. kole bezpieczeństwa. Rodzic uczy dziecko pewnych zachowań, dając mu poczucie bezpieczeństwa, wyznaczając granice i konsekwentnie się ich trzymając. Dziecko jest wtedy spokojniejsze i wie, że jego opiekun jest kapitanem, do którego może się zgłosić po pomoc.
Szkoła byłaby podmiotem ekonomii społecznej?
– Tak, bardzo mi zależy, żeby nasza placówka nie działała w ramach systemu pomocy społecznej.
Fundacja nie jest pierwszą Pani organizacją non profit.
– Wcześniej prowadziłam stowarzyszenie aktywizujące lokalną społeczność – Turystyczny Klub Rowerowy – Konusik. Zaczęło się od piętnastu osób, rozrosło do dwustu. Organizowaliśmy rajdy, wspólne wyjazdy, wigilie, wszystko co mi przyszło do głowy. Mogłam się realizować. Cudowny czas. Te działania pokazały, że w mieście jest potrzeba animacji. Podczas Covidu widać było bardzo wyraźnie, że ludzie potrzebują spotkań i integracji. Miasto bardziej żyje, jest bogatsze o nowych działaczy.
O jakich animacjach Pani myśli?
– Wyciąganie dzieci z bram, wchodzenie na podwórka kamienic. Takie animacje w ubogich częściach miasta, w których są rodziny dysfunkcyjne, pozwoliłyby pokazać dzieciom inne barwy życia. U nas w mieście świetnie się sprawdzają różne spacery historyczne, tematyczne, gry, wyścigi, ogniska. Mam wrażenie, że ludzie są głodni wspólnych spotkań i zabaw. Przeprowadziliśmy na przykład taką akcję – „czytamy dzieciom bajki i będzie kakao”. Nie spodziewałam się takiego odzewu. Albo gotujemy największą jajecznicę w mieście. To są pomysły, które przychodziły mi do głowy w miarę jak moje dzieci rosły.
Pani pomysły spodobały się mieszkańcom, ponieważ została Pani wybrana do Rady Miasta jako przedstawiciel społeczny. Zmieniła się perspektywa?
– Trochę mam związane ręce. Nie mogę wielu rzeczy zrobić na terenie mojego miasta. Dlatego swoją działalność przeniosłam do innej miejscowości w pobliżu.
Czy dzieci angażują się w działania organizowane przez mamę ?
– Mam trójkę prywatnych wolontariuszy. Osobiście rozdzielam im zadania. Chętnie angażują się w różne akcje. Odnoszą samodzielnie sukcesy i bardzo się z tego cieszą. Uczą się pomagać innym osobom. Spędzamy czas razem i możemy przedyskutować inne tematy. Zachęcam, na swoim przykładzie, innych rodziców do dzielenia się swoimi pasjami, ale też przydzielania zadań dzieciom, ponieważ to dobrze wpływa na ich samorozwój.
Jak Pani radzi sobie z kryzysami?
Jestem bardzo emocjonalna, ale jak się człowiek zagotuje to musi się ostudzić! Nie pozwalam sobie na długie czasy kryzysu, bo one niczemu nie służą. Jeśli zatrzymamy się na chwilę i pozwolimy sobie na uważne bycie ze sobą, spadek energii spowoduje, że przybierzemy jej więcej, Chwile kryzysu nas wzmacniają, jeżeli potrafimy go dobrze czytać i konstruktywnie wykorzystać. Czasem warto przyjąć to, co do nas przychodzi, nawet jeśli nie jest tym, na co czekamy. Warto pamiętać, że wszystko czemuś służy.
Jakie ma Pani marzenia?
– Chciałabym zwiedzić każdą stolicę Europy. Na mapie odhaczam sobie te miasta, w których już byłam. Pozwolić sobie od czasu do czasu na wyjazd wypoczynkowy. Wszyscy w rodzinie lubimy turystykę, wspólnie jeździmy i zwiedzamy kraj. Największym moim marzeniem jest kupić sobie dom. To jednak plan rozpisany na lata. Jestem zadaniowa i potrafię stworzyć strategię daleko do przodu, czasem bez zrozumienia otoczenia. Ludzie potrafią zniechęcać do realizacji planów. Na przykład mówili – po co Ci ta fundacja? Każdy element, który dzisiaj dotykam, czemuś służy. Sukces fundacji daje mi energię, nakręca mnie do dalszych działań. To jest moje paliwo.
Trochę to egoistycznie, czy to dobrze?
– Oczywiście. To oznacza, że ja o siebie zadbałam. Dzięki temu mogę się z innymi podzielić swoją energią i siłą. Nie gorzknieje, nie marudzę. Mam w życiu cel. Chciałabym, żeby fundacja utworzyła hotel dla młodzieży z różnymi społecznymi dysfunkcjami i dla seniorów, którzy będą ich kształcić na damy i dżentelmenów. I czerpać dobrą energię od tych starszych ludzi.
Najnowsze treści
Newsletter
Zapisz się do naszego newslettera, aby na bieżąco otrzymywać najważniejsze informacje