Nie mam zamiaru być bierny – Dariusz Jóźwik spółdzielnia socjalna Borowiackie Smaki
Obiady i wypieki domowe, ale też bardziej wykwintne dania jak mule. Waszym znakiem rozpoznawczym są smaki. Taki był pierwotny pomysł na spółdzielnię?
– Powstaliśmy w sierpniu 2018 roku z inicjatywy gminy Cekcyn. Dostaliśmy dotacje ze Stowarzyszenia Gineka, które prowadzi Kujawsko-Pomorski Ośrodek Ekonomii Społecznej. Dzięki temu zaktywizowaliśmy 5 pań zagrożonych wykluczeniem społecznym. Nasza podstawowa działalność to catering. Głównym klientem była szkoła i przedszkole. Powolutku rozwijaliśmy catering zewnętrzny dla okolicznych mieszkańców. Zaczęliśmy obsługiwać imprezy okolicznościowe. Tutaj mogliśmy przygotować menu według potrzeb klienta, pokazać też potrawy regionalne, jak nasz szandar, ale też przysmaki ze świata. Wszystko się ładnie toczyło.
Aż ogłoszono lockdown?
– Tak.17 marca, dokładnie pamiętam. Trochę stanęliśmy. Na szczęście dzięki zapobiegliwości mieliśmy środki zaoszczędzone na inwestycje i udało nam się przetrwać bez zwolnień. Dużą rolę odegrała też pomoc rządowa i oczywiście mechanizm wsparcia COVID-19 naszego samorządu i Gineki. W ramach tej pomocy przygotowywaliśmy posiłki dla WTZ w Tucholi i Nowym nad Wisłą. W sierpniu, gdy obostrzenia zostały poluzowane, trochę się ruszyło. W gminnym ośrodku wczasowym Jarzębina pojawiły się grupy i zapewnialiśmy im całodzienne wyżywienie. To zlecenie pomogło nam zapłacić wynagrodzenia i wszelkie daniny publiczne.
A potem przyszedł kolejny atak pandemii i trzeba było szukać nowych rozwiązań. Skąd wziął się pomysł na zupełnie inną niż kulinarna działalność?
– To był pomysł pani Beaty Przyborskiej i pani Hanny Łowickiej z KPOWES, które są takimi naszymi dobrymi duchami. Skontaktowały nas z przedsiębiorstwem społecznym Integra zajmującym się odkażaniem i zamgławianiem. Pan Bartosz podzielił się z nami swoimi umiejętnościami i wiedzą. Naprawdę „duży szacun”. Zainwestowaliśmy więc w sprzęt, bo już rozumiałem, że za chwilę nie będziemy mieli dla kogo gotować. A nie wyobrażam sobie, że miałbym kogoś zwolnić. Przecież serce by mi pękło. Więc zajęliśmy się odkażaniem.
Jak sobie z tym poradziły panie, które przecież do tej pory głównie gotowały?
– Mam świadomość, że to jest fizyczna praca. Do tego wciąż towarzyszy nam irracjonalny strach przed koronawirusem. Wszyscy mamy rodziny i po prostu boimy się zarazić. Przedyskutowaliśmy ten temat w naszym gronie i podjęliśmy się zadania. Bo przecież coś musimy robić. Dostaliśmy warsztat, narzędzia i klientów. Gdybyśmy to zepsuli bylibyśmy” ciężkimi frajerami”. Panie odnalazły się w tej sytuacji. Jestem z nich bardzo dumny. Poza tym mamy poczucie, że robimy coś dobrego, że walczymy z tą zarazą. I to jest też ważne, że być może komuś pomożemy, kogoś uchronimy.
Skąd macie zlecenia?
– Na początek dzięki mechanizmowi wsparcia za pośrednictwem pań z KPOWES. Ale nie mam zamiaru być bierny. Sam wsiądę w samochód i będę jeździć po gminach, czy podmiotach prywatnych i proponować nasze usługi. Zamgławianie i ozonowanie. Wszystkie urządzenia i środki do tego zadania są certyfikowane. I już działamy.
Nie wiem, czy dziś można coś planować, ale jak skończy się pandemia, co zamierzacie?
– Będziemy i tę dziedzinę rozwijać. Można używać tego sprzętu do zamgławiania np. roślin w ogródkach działkowych, czy w sadach. Dezynfekcja, dezynsekcja, derytaryzacja to też są działania, które możemy realizować.
Zapomnicie o swoich borowiackich smakach? Przestaniecie gotować?
– Absolutnie nie. Ja jestem kucharzem z trzydziestoletnim stażem w zawodzie. Zawsze możemy zwiększyć zatrudnienie, pomóc kolejnym osobom. Nie widzę problemu.
Jestem pod wrażeniem tej metamorfozy. Trzymam kciuki za powodzenie planów.
– Dziękuję.
Komentarze
Komentowanie zablokowane